poniedziałek, 5 grudnia 2011

Moja wyprawa do Indii

Może i to dobrze, że do Delhi przybyłam nocą, bo to co zobaczyłam i poczułam zszokowało mnie do tego stopnia, że następnego dnia nie opuściłam hotelu aż do przyjścia mego przewodnika, choć mieszkałam w samym centrum plecakowcow czyli na Paharganj - czyli najbardziej europejskim z możliwych miejsc....  Za dnia myślę, że szok byłby jeszcze większy - no ale nie po to przebyłam 5268 km żeby wracać, nawet jeśli w pierwszych minutach wydawało  mi się, ze wszędzie w stosach śmieci leżą bezdomni śmierdzący moczem. W poczekalni na lotnisku czekał na mnie mój polski przewodnik, który miał mnie poznać na podstawie wcześniej wysłanych zdjęć. I poznał, na szczęście! Po wyjściu z lotniska: hałas klaksonów,  który miał już nam towarzyszyć do końca pobytu, ludzie koczujący na pasach pomiędzy autostradami, kolorowe ciężarówki mknące obok nas a w tym wszystkim przechadzające się święte krowy!!! Naciągacze już od pierwszych  kroków na lotnisku tez będą nam towarzyszyć do końca. I ich kłamstwa typu sir, sir! wrong way, nawet jeśli nie wiedzą dokąd się kierujesz. Z czasem człowiek się robi głuchy na te nawoływania, ale przez pierwsze dni jest to taki natłok wrażeń, że nieokreślony strach ogarnia mnie .... do domu tak daleko a ja tu sama! I nic nie jest takie jak znam: domy to pozlepiane  z jakiś resztek na słowo honoru budynki, oplecione setkami kabli, wszędzie walają się tony odpadów i śmieci, ludzie śpią na rykszach lub wprost na ulicy. Pokój w hotelu za dolara posiada wiatrak, bez którego nie da się  spać z powodu duchoty, a łazienka dwie dziury: przez jedną u góry leje się woda,  (uzbierana deszczówka w zbiorniku na dachu, pełna zresztą ameb) a dolną dziurą woda ucieka. Z powodu właśnie ameb wody się nie pija a nawet zębów kranówką nie myje, jedynie wodą oryginalnie zakapslowaną bo i tu Hindusi lubią oszukiwać... Tak sobie siedziałam po tej pierwszej nocy w hotelu Vishal i myślałam: za drzwiami jest moje marzenie, na które tyle czasu czekałam a ja nie mam odwagi wyjść! Potem dowiedziałam się ze nie ja jedna w taki właśnie sposób zareagowałam na indyjską rzeczywistość. Bardzo łatwo jest poznać backpakersow-nowicjuszy po ich nerwowym sposobie bycia i rozbieganym spojrzeniu, które mówi jak się jest oszołomionym tym wszystkim wokół... Po trzech miesiącach stałam się już starym wygą indyjskim, którego mało co mogło zaskoczyć. Wyjeżdżałam z Indii z wyraźną ulgą, i  jak się później okazało zaszczepioną na dobre tęsknotą do tego niesamowitego kraju.. pomimo takiego początku w Indiach już zawsze miała mi towarzyszyć tęsknota do nich ... ale o tym cdn.

słoń jako środek transportu nie jest niczym nadzwyczajnym w Indiach

świątynia z wykutymi pozycjami kamasutry...

na ulicy indyjskiej toczy się życie, ludzie myją sie, prasują, piorą, go się a żelazka maja z dusza!

święte krowy włóczą się wszędzie, nikt im nie robi krzywdy ale tez specjalnie się nimi nie przejmuje, żrą np torebki foliowe które im rozpychają brzuch i giną w męczarniach. Krowy miejskie mogą przeżyć cale życie i nie widzieć trawy... żyją z tego co znajda na ulicy, najczęściej są to śmieci.....

kobietom nie przystoi być na widoku obcych wiec handlowanie jest domena męską

Indie to pyszne soki wyciskane z wszystkiego tu z trzciny cukrowej, trzeba mieć najlepiej własny a wiec czysty kubek i nie dać się namówić na kostki lodu choć w tym upale wydaje się to być kuszące... ale ameba czyha na nieostrożnych śmiałków...

W Indiach samemu się nie pierze... zleca się to takim praczkom ja te na zdjęciu, one zarobią parę rupii a plecakowiec  dostaje ładnie uprasowany stosik czystych ubrań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz